Rafał Bielski: „Wachmistrz” to książka szczególna. Jej bohaterem jest wierny pomocnik radcy Abella, pozostający dotychczas w jego cieniu. Do tego mamy do czynienia z powieścią niewchodzącą w skład tetralogii retro o Christianie Abellu.
Krzysztof Bochus: To prawda. Poruszam się wprawdzie w stworzonym przez siebie uniwersum, ale „Wachmistrz” opowiada zupełnie oddzielną historię. To swoiste literackie preludium do późniejszej chronologicznie tetralogii. Miejscem akcji jest moje ulubione Wolne Miasto Gdańsk, w książce pojawi się także sam Abell i inne opisywane później postacie, ale spiritus movens i pierwszoplanową postacią dramatu jest tym razem Kukulka. „Wachmistrz” to chyba najbardziej mroczna z moich powieści. Powstał z pragnienia, aby odpowiednio uhonorować właśnie lojalnego do bólu, szorstkiego, bezkompromisowego pomocnika radcy Abella ,”o rękach wielkich jak bochny”. Dzięki temu powstała fabuła, w której wachmistrz wychodzi wreszcie na scenę jako główny bohater. To jego osoba wraz z okrywającą ją tajemnicą – staje
w samym centrum dramatycznych wydarzeń.
RB: Do tej pory Kukulka był raczej kimś w rodzaju alter ego radcy Abella. Odgrywał ważną rolę w śledztwach prowadzonych przez charyzmatycznego radcę, ale pozostawał na drugim planie.
KB: Nadszedł czas, aby to zmienić,. Domagali się tego sami czytelnicy. Po namyśle doszedłem do wniosku, że warto spróbować. Zabieg, aby bohaterów pozostających gdzieś w tle, wysuwać na pierwszy plan nie jest moim patentem. Z powodzeniem stosowali go już inni, cenieni przez mnie pisarze, choćby Ryszard Ćwirlej. Poza tym w postaci wachmistrza tkwił olbrzymi, niewykorzystany w pełni potencjał. Postanowiłem to wykorzystać i sprawić, aby Kukulka przemówił własnym głosem. Wachmistrz ma twarde pięści i skłonność do szybkiego wymierzania sprawiedliwości – bez oglądania się na policyjne procedury. Potrafi być brutalny, uważa, że na siłę należy odpowiadać siłą, bo to jedyny język, który rozumieją przestępcy. Nie ma skrupułów przed sięganiem po metody, które prowadzą szybciej do celu. Hołduje dewizie, przejętej od swego patrona, że wina wymaga kary – i z żelazną konsekwencją wciela ją w życie. Kukulka to taki nadmorski „brudny Harry”, tylko że przeniesiony sto lat wstecz w zupełnie inną epokę i odmienne dekoracje historyczne. Miał swoich wiernych fanów już wcześniej, dzięki tetralogii o Abellu. Myślę, że zaspokajał drzemiąca w nas potrzebę triumfu dobra nad złem, w jej najbardziej ludycznej i nieskomplikowanej formie. Wielu ludziom zbrzydły już seriale filmowe ukazujące skomplikowane potyczki adwokatów z przestępcami przy pomocy coraz bardziej abstrakcyjnego arsenału przepisów i kruczków prawnych.
A zło, zarówno wtedy, jak i dzisiaj nigdy nie było zerojedynkowe. Bardzo często wygrywa z dobrem i to na wielu płaszczyznach. Można więc powiedzieć, że literatura kryminalna – chociaż to tylko rozrywka – jest zwierciadłem rzeczywistości. Zawsze fascynowała mnie ta swoista dychotomia, odwieczna walka pomiędzy światem jasności i ciemności. W moich książkach dobro nie zawsze zwycięża. A przynajmniej nie jest to zwycięstwo bezwarunkowe: co najwyżej na punkty lub odłożone w czasie. Dobre i to, jak na człowieka, który – tak ja – nie lubi w literaturze szczęśliwych i łzawych finałów.
RB: Akcje umieściłeś w szczególnie dramatycznym czasach. W grudniu 1929 roku, w czasie Wielkiego Kryzysu, który kojarzy się trochę z obecną depresją społeczną spowodowaną koronawirusem. To celowy zabieg?
KB: Jak najbardziej. Szukałem jakiejś klamry, która w sensie emocjonalnym spięłaby tamto dramatyczne doświadczenie społeczne z pandemiczną traumą, którą przeżywamy obecnie. A wszystko to w oparach wielkiego kryzysu, odbierającego ludziom nadzieję, rodzącego bunt, strach i powszechną niepewność jutra. W jakim sensie – poza fabułą kryminalną – to powieść o agonii pewnej epoki, końcu czasu już oswojonego i dobrze znanego. Świta nowa era, nieopisana jeszcze i amorficzna, ale nikt nie zna formatu tej epoki, która dopiero wykluje się z otaczającego nas nieszczęścia.
RB: „Wachmistrz” to jednak przede wszystkim rasowy kryminał.
KB: Oczywiście, zawsze przecież chodzi o to samo: żeby dobrze opowiadać czytelnikom zajmujące historie. To mój podstawowy cel. Akcja rozpoczyna się zimą roku 1929. W Wolnym Mieście Gdańsku bez śladu znikają młode, atrakcyjne kobiety. Wszystkie są biedne i pochodzą z nizin społecznych. To pierwsze wspólne śledztwo Kukulki i Abella. Obaj policjanci są tak różni od siebie, jak woda i ogień. W tym śledztwie nic nie jest oczywiste, mnożą się tropy wiodące do nikąd. Pojawią się podejrzenia, zdrada, makabryczne morderstwa i pierwsza wspólnie przelana krew. Ale także tajemnica, zatruwająca życie wielkiego miasta… Policjanci prowadzą swoje dochodzenie w portowych zaułkach, podziemnych kazamatach i klasztornych murach pamiętających czasy krzyżackie. Gdańsk jest w tej powieści czarny, atawistyczny i żarłoczny zarazem. Akcja jest gęsta, pełna niespodziewanych zmian sytuacji, ukazywana z różnych perspektyw. W „Wachmistrzu” starałem się stworzyć nastrój pewnego napięcia i niepokoju, który charakterystyczny jest dla powieści typu noir. Powstała książka, w której czytelnicy odnajdą moje ulubione motywy: zagadki kryminalne i kody dla wtajemniczonych, mroczne klimaty i dbałość
o realia epoki, makabryczne zbrodnie i wielopiętrowe spiski, wielkie namiętności i chore fascynacje… Mam nadzieję, że uda mi się przykuć uwagę czytelników. A zakończenie może być dla wielu prawdziwym zaskoczeniem.
RB: Wspomniałeś o realiach epoki. Czy tak jak w poprzednich książkach odwołujesz się do prawdziwych postaci i historycznych wydarzeń?
KB: To moja spécialité de la maison. Staram się w fabułę swoich powieści wplatać autentyczne postaci i fakty. Pieczołowicie podchodzę również do topografii, detali architektonicznych i realiów społecznych Wolnego Miasta Gdańska. Mój czytelnik może przy tej okazji odbyć szczególną wyprawę w czasie, podróżując po świecie wprawdzie przeze mnie wyobrażonym – ale jednak namacalnym i fizykalnym. Emblematami tego świata są prawdziwe domy, ulice i knajpy z ich wiernie odtworzonym wyglądem i klimatem. Nawet menu w restauracji, w której stołuje się Kukulka, jest prawdziwe, odtworzone
z dawnych gazet i jadłospisów... Mam wrażenie, że ten zabieg uwiarygadnia całą książkę i spotyka się
z uznaniem czytelników. Z oczywistych względów nie mogę zdradzić zbyt wiele. Zapewniam jednak, że i tym razem fikcja literacka spotka się na kartach powieści z prawdziwymi zdarzeniami, które rzeczywiście wpłynęły – i to w sposób dramatyczny – na losy wielu ludzi.
RB: Twoje książki są doceniane przez czytelników i nagradzane. Czy odczuwasz narastającą presję odniesienia sukcesu wraz z premierą każdej kolejnej książki?
KB: Premiera to dla autora wielkie święto. Bez wielkich słów – jest to dla mnie moment szczególny. Może dlatego że sam proces twórczy jest w jakimś sensie magiczny. Na początku jest przecież tylko biała kartka. Potem pojawiają się na niej rzędy czarnych znaczków. To wola i wyobraźnia autora nadają im pewien rytm i ład, ożywiają je, przyoblekają w kształty i fabuły, które zaczynają żyć swoim własnym życiem. A potem te słowa wyfruwają w świat i moja rola się kończy. Zaczyna się oczekiwanie i niepewność czy moja wizja jest na tyle plastyczna, że trafi do wyobraźni i serc czytelników. I to niezależnie od tego czy napisało się jedną czy siedem książek. Staram się, oczywiście, pamiętać, o maksymie Marka Aureliusza — „Skromnie przyjmować, spokojnie tracić”, ale takiemu oczekiwaniu zawsze towarzyszy trema. Pokora to potrzebna cecha, ale ja na szczęście – tak myślę – mam jej w sobie wystarczająco dużo.
Z drugiej strony ta presja działa ożywczo i mobilizująco. Zdaję sobie przecież sprawę, że to ja sam zawiesiłem sobie tę poprzeczkę tak wysoko. Jest dla mnie źródłem satysfakcji, że formuła erudycyjnego kryminału czy thrillera dla bardziej wymagających czytelników została tak dobrze odczytana i przyjęta. Mam swój własny styl i cieszę się, że został on nie tylko zauważony, ale i zaakceptowany przez odbiorców. Robię to, co lubię. Pisanie nadało nowy sens mojemu życiu, dlatego staram się to robić jak najlepiej, niespiesznie, dbając o formę i jakość. Szanuję odbiorców moich książek i staram się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Cóż mogę uczynić więcej? Reszta w rękach czytelników.
RB: Blurba do twojej książki napisał sam Bernard Minier. To musi być miłe dla autora.
KB: Jeszcze jak! Jestem dumny i szczęśliwy, że okładkę „Wachmistrza” rozświetla tak wielkie nazwisko. To zasługa wydawcy, który wiedząc o mojej atencji dla francuskiego mistrza, zadał sobie wiele trudu, aby dotrzeć do tego pisarza i zwrócić jego uwagę na „Wachmistrza”. Bardzo cenię Bernarda Miniera za styl, perfekcyjny język i umiejętność stwarzania klimatu w jego powieściach. Chapeau bas, panie Bernardzie!
RB: To jest dla Ciebie bogaty rok. W Skarpie Warszawskiej ukazało się na początku roku wznowienie „Czarnego manuskryptu”, potem swoją premierę miał świetnie przyjęty „Boski znak”. A trwają prace nad kolejną książką z Adamem Bergiem w roli głównej …
KB: Tak, sam się dziwię, że udało mi się skończyć tyle projektów, zwłaszcza że jestem raczej typem długodystansowca, nastawionego bardziej na styl niż na tempo. Aktualnie ślęczę nad trzecim i ostatnim tomem przygód Adama Berga. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to książka, nakładem „Skarpy Warszawskiej,” ukaże się wiosną przyszłego roku. A w głowie układam już pomysł na kolejną książkę…
Krzysztof Bochus
Z zawodu dziennikarz, publicysta i wykładowca akademicki. Jego debiutem książkowym był Czarny manuskrypt (2017). W tym samym roku ukazał się Martwy błękit, a w 2018 – Szkarłatna głębia (Nagroda Złoty Pocisk za najlepszą powieść kryminalno-historyczną 2018). W 2019 opublikował Listę Lucyfera oraz Miasto duchów, a w 2020 Boski znak.