Ukształtowała nas trudna historia - wywiad z Joanną Jax

 

Rafał Bielski: Dlaczego pisze pani pod pseudonimem?

Joanna Jax: Decyzję o tym, że będę publikowała pod pseudonimem, podjęłam ponad sześć lat temu, kiedy miała pojawić się na rynku moja pierwsza książka. Nie ukrywam, że obawiałam się krytyki i tego, że rodzina będzie się musiała za mnie wstydzić. Pseudonim się przyjął, jest krótki i łatwy do zapamiętania, więc go zostawiłam. Poza tym łatwiej mi postawić granicę pomiędzy tym, co prywatne, a co kreuje mnie jako autorkę książek.

Czym jest dla pani historia?

JJ: W tej chwili pasją. Lubię zgłębiać temat i dużo wiedzieć. Jednak im więcej się uczę, tym bardziej otwierają mi się oczy, ile jeszcze przede mną i jak w istocie niewiele wiem. Poza tym chyba lepiej rozumiem moich rodaków, ich zachowania, zalety i wady. Myślę, że w dużej mierze ukształtowała nas trudna historia. Nie tylko Polski, ale także Europy. Zawsze byliśmy łakomym kąskiem i niełatwym przeciwnikiem.

Gdyby pani mogła przenieść się w czasie na 48 godzin, ale tylko raz, to jaki rok by pani wybrała?

JJ: Rok 1920, kiedy już Polacy dowiedzieli się, że Rosjanie się wycofują. Chciałabym zobaczyć tę euforię i dumę, a przede wszystkim solidarność wszystkich Polaków bez względu na opcje polityczne. Pamiętam kilka momentów, kiedy potrafiliśmy się zjednoczyć, przeżywać coś razem jako jeden naród, i to było piękne.

Jakie są pani związki z Warszawą?

JJ: Do 1944 roku w Warszawie mieszkali moi dziadkowie i bracia mojego dziadka. Tutaj urodził się także mój Tata. Tak więc jest urodzonym warszawiakiem. Dziadkowie zajmowali wówczas mieszkanie w kamienicy na placu Trzech Krzyży, z czym wiąże się nawet pewna anegdota rodzinna. Później cała rodzina przeniosła się w okolice Magnuszewa. Tata nigdy nie powrócił do stolicy, najpierw studiował na Politechnice Wrocławskiej, potem przeprowadził się do Olsztyna i w nim pozostał. Ja już jestem urodzoną olsztynianką. Natomiast w Warszawie mieszkali do końca swojego życia moi stryjowie, bracia ojca. Jeden z nich był profesorem na Politechnice Warszawskiej, drugi pracował w Wojskach Ochrony Pogranicza, w dziale łączności. Oczywiście dalsza rodzina od strony Taty także od lat jest związana ze stolicą, ale to bardzo długa lista. Mam ogromny sentyment do Warszawy, czuję to miasto i są miejsca, które muszę zobaczyć przynajmniej raz
w roku.

Drugi brzeg to powieść oparta na faktach historycznych, ale czy inspirowała się pani jakąś historią rodzinną przy tworzeniu rodziny Niemojskich?

JJ: Nie, nigdy nie inspiruję się rodzinnymi historiami. Moi bohaterowi są wymyśleni, chociaż niekiedy obdarzam ich przeżyciami osób, które istniały naprawdę i miały podobne historie w swoim życiorysie. To uwiarygadnia ich losy. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale kiedy jakiś czytelnik zarzuca mi ułańską fantazję przy jakimś fragmencie opowieści, najczęściej dotyczy to wydarzeń, które miały miejsce w rzeczywistości. Życie często pisze scenariusze znacznie mniej wiarygodne, niż potrafi wykreować je pisarz.

Na tle burzliwych wydarzeń 1919 roku obserwujemy zakazaną miłość Wiktorii Niemojskiej i  Piotra Kondratowicza. Czy mogłaby pani powiedzieć czytelnikom coś więcej o bohaterach tej powieści?

JJ: Piotr Kondratowicz był komunistą i idealistą. Zaślepiony pewnego rodzaju utopią, gdzie wszyscy są równi, nie ma ani podziałów społecznych, ani też narodowych. Człowiek współpracujący z bolszewikami przez większość Polaków był postrzegany jako zdrajca. Nie bez powodu zresztą. Feliks Dzierżyński także był Polakiem, a dowodził jedną z najbardziej zbrodniczych formacji w Związku Sowieckim. Jednak coś jeszcze mną kierowało. Chciałam pokazać, jak to wyglądało z tej drugiej strony i jak niekiedy piękna idea przegrywa z brutalną rzeczywistością. Piotrowi, na szczęście, otwierają się oczy. Wiktoria zaś pochodzi z rodziny o patriotycznych tradycjach, ojciec i starszy brat służą w wojsku polskim i taki związek jest dla nich nie do pomyślenia. To tak, jakby Wiktoria związała się w czasie zaborów z Rosjaninem.

Drugi brzeg to także wiele postaci autentycznych wplecionych w fabułę. To wymagało od pani ogromnej pracy i dokładności.  Czy to trudne zadanie?

JJ: Przede wszystkim jest to ciekawe doświadczenie, kiedy wrzucam fikcyjnych bohaterów do grona tych istniejących naprawdę. Na pewno wymaga to wielu przemyśleń
i kombinacji fabularnych.

Na czym polegał Cud nad Wisłą?

JJ: Żadnego Cudu nie było. Jednak ten termin, którego użył profesor Stroński, natychmiast podchwyciła ówczesna polska prasa, by, jak to powiedział Cat-Mackiewicz, „odebrać Piłsudskiemu glorię zwycięstwa”. Musimy jednak pamiętać o jednej bardzo ważnej kwestii. Bez naszego radiowywiadu, z genialnym kryptologiem Janem Kowalewskim na czele, losy tej wojny mogły potoczyć się różnie i szkoda, że tak mało o tym mówimy. Opisuję to w mojej powieści i nie jest to fikcja. My naprawdę znaliśmy każdy ruch przeciwnika. Poza tym sowieckie wojsko było wycieńczone, wygłodniałe i kiepsko uzbrojone. Zasłużyliśmy na to zwycięstwo, zwłaszcza że nikt nie chciał nam pomóc i zostaliśmy praktycznie sami. Każdy Polak, który miał siłę, szedł walczyć z bolszewikami. Bo wolę mieli wszyscy. Niekiedy nadaje się temu określeniu pewnego mistycyzmu, bo podczas zagłuszania sowieckiej radiostacji, puszczano naszym przeciwnikom fragmenty z Ewangelii wg św. Jana. Jednak myślę, że mimo ładnego brzmienia określenie, że wygraliśmy jedną z najważniejszych bitew w dziejach świata cudem, jest mocno krzywdzące. Wygraliśmy, bo byliśmy dzielni, odważni i sprytni. Jednak jeśli ktoś chce widzieć w tym cud, to nic złego, bo, jak to kiedyś powiedział Albert Einstein „Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko”.

Jak pani myśli, dlaczego współczesnych Polaków tak fascynuje dwudziestolecie międzywojenne? Przecież szczególnie lata dwudzieste były okresem wielkiej biedy.

JJ: Myślę, że Polaków w ogóle interesuje historia Polski. Wystarczy popatrzeć, jak wielką popularnością nadal cieszą się książki z okresu drugiej wojny światowej. W latach dwudziestych panowała w Polsce bieda, ale wówczas wiele krajów podnosiło się z gospodarczych zgliszcz po Wielkiej Wojnie. To było dobre podłoże dla wszelkich robotniczych ruchów rewolucyjnych. Rosjanie także liczyli na wsparcie ze strony polskiego proletariatu, jednak bardzo się zdziwili. W Polsce nikt się specjalnie nie garnął, by dołączyć do bolszewików w walce z biełpolakami. Idea internacjonalizmu także do nas nie przemawiała. Może dlatego, że zbyt długo nie mieliśmy własnego państwa, więc kiedy w końcu je odzyskaliśmy, gotowi byliśmy walczyć o nie do ostatniej kropli krwi.

Jakie książki pani czyta?

JJ: Historyczne, biografie, reportaże, thrillery i Kena Folletta.

 

JOANNA JAX, właśc. Joanna Jakubczak – urodziła się i mieszka w Olsztynie. Absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Oprócz pisania powieści maluje na szkle, pasjonuje się literaturą biograficzną i grafiką. Zajmuje się również copywritingiem i jest wolontariuszką Fundacji dla Rodaka, wspierającej Polaków w Kazachstanie. Zadebiutowała w 2014 roku Dziedzictwem von Becków, które zachwyciło zarówno recenzentów, jak i czytelników. Kolejne powieści: Długa droga do domu (2015) i Piętno von Becków (2016) ugruntowały status Joanny Jax jako pisarki. Miłośnicy jej twórczości entuzjastycznie przyjęli książkę Syn zakonnicy (2018), a także cykle powieściowe – sześć tomów Zemsty i przebaczenia (2018) oraz trylogie Zanim nadejdzie jutro (2018, 2019) i Prawda zapisana w popiołach (2019, 2020). Głosami czytelników wybrana jako finalistka Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur na najbardziej wzruszającą powieść roku 2014. Laureatka Wawrzynu – Literackiej Nagrody Warmii i Mazur za rok 2016 (nagroda czytelników).