O nowych przygodach Wincentego Rybskiego, cudzoziemcach w Powstaniu Warszawskim i odradzającej się powojennej Warszawie z Grzegorzem Kalinowskim, autorem Odzyskanego 46, rozmawia Marek Teler.
Fot. Robert Pastryk
Marek Teler: Odzyskany 46 to kolejna odsłona przygód przedwojennego komisarza Policji Państwowej Wincentego Rybskiego. W jakiej sytuacji odnajdujemy głównego bohatera Pańskiej książki i przed jakimi tym razem staje on wyzwaniami?
Grzegorz Kalinowski: Jak w poprzednich częściach, Granatowym 44 i Wyzwolonym 45 – jako ściganego i ścigającego. Tym razem nie jest głównym śledczym, lecz prawą ręką Tomasza Junga, kolegi z przedwojennej policji i agenta wywiadu Armii Krajowej, który podejmuje się misji schwytania nazistowskiego zbrodniarza. W akcji uczestniczy oddział bojowy, który działa pod przykrywką, jako specgrupa specjalna Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, a miejscem jego działania jest Kotlina Kłodzka.
M.T.: W przeciwieństwie do Granatowego 44 i Wyzwolonego 45 większość akcji Odzyskanego 46 rozgrywa się poza Warszawą – na Ziemiach Odzyskanych. Dlaczego zdecydował się Pan właśnie tam osadzić akcję trzeciej odsłony serii o Rybskim?
G.K.: Bo od zawsze byłem pod wrażeniem filmu Prawo i pięść Jerzego Hoffmana, który powstał na podstawie noweli Toast Józefa Hena. Film został nakręcony na Pomorzu, ja wybrałem Dolny Śląsk. Jeszcze przed złotymi pociągami i modą na Riese Dolny Śląsk i Kotlina Kłodzka były dla mnie stronami pełnymi tajemnic, pociągającymi i wartymi zainteresowania. Mam tam przyjaciół, wiele razy wyjeżdżałem w te strony, a latem 2020 r. zrobiliśmy z żoną turystyczny objazd. Po powrocie wiedziałem, że kolejna powieść musi się rozgrywać właśnie tam. Chciałem, żeby było efektownie, ale bez oklepanych bajek. Wystarczy prawda historyczna, a już mamy do dyspozycji barona Münchhausena.
M.T.: Nie opuszcza Pan jednak całkowicie stolicy, ponieważ przedstawia Pan również powracające do życia, choć już w zupełnie innej rzeczywistości, miasto. Jak wyglądała Warszawa i życie jej mieszkańców na przełomie 1945 i 1946 r.?
G.K.: Postacią, która w Odzyskanym opowiada czytelnikowi o realiach życia politycznego i o tym, jak funkcjonowała Warszawa, jest ambasador USA Arthur Bliss Lane. Oddam mu zatem głos: Z bólem serca patrzył na ogrom zniszczeń, ale z drugiej strony każdy dzień dawał coś nowego. Na Marszałkowskiej, z której zostały głównie parter, sutereny i piwnice, wykwitały sklepiki, punkty usługowe i lokale gastronomiczne. To było jak na zdjęciach z miejsc, gdzie wybuchała gorączka złota, ludzie przybywali tłumnie i adaptowali się do życia w nieludzkich warunkach. Wciąż jedynym połączeniem z mniej zniszczoną, praską stroną miasta był most pontonowy oraz łódki i promy. Przywrócono regularną komunikację miejską. Już od czerwca na Pradze kursowały tramwaje, a na wrzesień zapowiadano, że ruszą także po lewej stronie Wisły. To wszystko było imponujące i krzepiące, każdy dzień dawał tym ludziom nadzieję.
M.T.: Wspomniał Pan postać Arthura Bliss Lane'a, ambasadora USA w Polsce w latach 1945–1947. Czy mógłby Pan opowiedzieć więcej o tym zapomnianym przyjacielu Polski?
G.K.: Arthur Bliss Lane kochał Polskę, był w naszym kraju jako dyplomata na początku naszej niepodległości, a później wrócił jako ambasador latem 1945 r. Miał poczucie mission impossible, ale chciał pomóc Polsce. Chciał ją wyrwać spod sowieckiego wpływu, robił co mógł, po stokroć więcej niż jakikolwiek dyplomata. W roku 1947, po wyborach, które określił jako przemoc i oszustwo, złożył dymisję, ale nie przestał pracować dla dobra Polski. W roku 1949 wraz z dziennikarzem Juliusem Epsteinem założył Amerykański Komitet do Zbadania Zbrodni Katyńskiej. Nie była to jego jedyna aktywność związana z walką o prawdę, która długo nie interesowała Zachodu. Zmarł w roku 1956, a swoją misję w Warszawie opisał we wspomnieniach Widziałem Polskę zdradzoną.
M.T.: A jakie inne postaci znane z naszej historii pojawiają się w Pana najnowszej powieści?
G.K.: Jest pracujący w ambasadzie USA porucznik wywiadu William Tonesk. Jak zwykle w moich powieściach, pojawia się postać Mieczysława Fogga, a to za sprawą Iwo Wesby'ego, kompozytora i dyrygenta Qui Pro Quo, który go wspomina. Sam Wesby to także fascynująca postać i sądzę, że jego epizod powinien zainteresować czytelników. Jeden z bohaterów powieści służy razem z późniejszym słynnym producentem filmowym Gene'em Gutowskim oraz Henrym Kissingerem. Z Kissingerem, sekretarzem stanu w czasach prezydentur Richarda Nixona i Geralda Forda, miałem okazję rozmawiać w czerwcu 1990 r., Fogga widziałem na scenie. Najwięcej miejsca zajmuje komendant główny Milicji Obywatelskiej, generał Franciszek Jóźwiak. To szczególna postać, oficerowie z jego otoczenia również, prawda o ich wyczynach była ukrywana w czasach PRL. Ma swój epizod także baron Hieronymus Carl Friedrich von Münchhausen – tak, tak, ten legendarny, bajkowy, który żył w XVIII wieku. I nie ma w tym żadnej magii, żadnej fantastyki!
M.T.: W Odzyskanym 46 pojawia się wątek nazistowskiego okultyzmu i rodzimowierstwa, którego centrum był zamek Wewelsburg. Czy także Warszawa była miejscem, w którym uprawiano nowy, niemiecki kult?
G.K.: Najgłośniejszym przypadkiem był pogrzeb-ślub „kata Warszawy" Franza Kutschery, którego świadkiem była agentka Armii Krajowej „Milena". Pod tym pseudonimem kryła się urodzona w Wiedniu Theodora Flavia Matugenta von Seracsin-Żukowska (1914–1993). W lutym 1944 r. oglądała szczególne widowisko, a w zasadzie obrządek, na który sprowadzono norweską narzeczoną Kutschery. Będąca w zaawansowanej ciąży 26-letnia Jane Lillian Steen wzięła ślub z leżącym na katafalku trupem „kata Warszawy"! Brzmi to fantastycznie i nierealnie, ale to się wydarzyło. Teodora Żukowska „Milena" pisała o tym w raportach dla Armii Krajowej oraz w wydanych w roku 2000 wspomnieniach Na skraju dwóch światów.
Fot. Robert Pastryk
M.T.: Kolejna rocznica Powstania Warszawskiego to okazja do przypomnienia pierwszej części cyklu, czyli Granatowego 44, w którym – w powieściowej formule – rozprawia się Pan z różnymi mitami na temat Powstania, jak choćby sprawa wybuchu „czołgu-pułapki". Co naprawdę wydarzyło się 13 sierpnia 1944 r.?
G.K.: Od jakiegoś czasu ukazują się artykuły wyjaśniające sprawę, w tym na cenionych stronach internetowych i w magazynach, jak dzieje.pl czy „Polska Zbrojna". W roku 2014 ukazała się książka Łukasza Mieszkowskiego Tajemnicza rana. Mit czołgu-pułapki w powstaniu warszawskim, ale wciąż to, co stało się na ulicy Kilińskiego, było zaplanowaną przez Niemców zbrodnią. Dowództwo od początku zdawało sobie sprawę, że to nie był czołg ani tankietka, tylko bliżej niezidentyfikowany pojazd gąsienicowy, który porzucili Niemcy. Wydał się podejrzany, dowództwo batalionu „Gustaw" chciało go sprawdzić, miał to zrobić pirotechnik batalionu, kapral „Wiktor", ale wcześniej żołnierze jednego z oddziałów motorowych dopuścili się samowoli i postanowili wprowadzić pojazd w uliczki Starego Miasta. Nie mieli świadomości, że to transporter ładunków wybuchowych Sd.Kfz. 301 Borgward IV, i nie potrafili go obsługiwać. Kiedy transporter utknął na barykadzie przy Kilińskiego, spadła z niego skrzynia, która była na pancerzu. Ludzie próbowali ją z powrotem umieścić na pojeździe, nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że był tam ładunek wybuchowy, który transporter zrzucał, uruchamiając zapalnik, po czym szybko wycofywał się poza promień rażenia. Prawdopodobnie kierowca, chcąc wyjechać z barykady, pociągnął za drążek spuszczający skrzynię z ładunkiem wybuchowym. Licznik ruszył, nastąpiła eksplozja, zginęło ponad trzysta osób, kilkaset odniosło rany.
M.T.: Wspomina Pan w swoim cyklu o Wincentym Rybskim o udziale w Powstaniu cudzoziemców – ostatnio dużo mówi się choćby o czarnoskórym powstańcu Alim. Jak duży był ich udział w dramatycznych wydarzeniach z 1944 r.?
G.K.: O Alim napisano bardzo wiele, w końcu August Agbola O'Brown, tancerz i jazzman, miał przed wojną status prawdziwego celebryty, który był bohaterem skandalu. W 1932 r. jego żona, Zofia Brown z domu Pykówna, umieściła w tygodniku „Tajny Detektyw" ogłoszenie, w którym informowała, że jej mąż porzucił ją, zostawiając wraz z dziećmi. W czasie okupacji jego życie było nie mniej barwne, co znalazło odbicie w postaci Murzyna Jumbo, jednej z postaci powieści Wiecha Cafe pod Minogą.
W Powstaniu wzięli też udział Węgrzy, Francuzi, Belgowie, Holendrzy, Grecy, Gruzini, Brytyjczycy, Włosi, Ormianie, Rosjanie, Australijczyk, Irlandka, Czesi i przede wszystkim Słowacy. Na Solcu walczył 535. pluton Słowaków, 1. kompanii batalionu „Tur" Zgrupowania „Kryska". W skład oddziału wchodziło 28 Słowaków, 3 Węgrów, 6 Gruzinów, 1 Ukrainiec, 1 Czech i 18 Polaków. Na biało-czerwonych opaskach mieli herb Słowacji.
Powstańcami było pięciu Francuzów, dwóch z nich opisałem w Granatowym – pochodzącego z Alzacji dezertera z Wehrmachtu, sierżanta Herberta Vengoli, i uciekiniera z oflagu, podporucznika lotnictwa Jeana Gasparoux. Vengoli rozbił w momencie wybuchu powstania niemiecki patrol, a później walczył w kompanii „Grażyna" batalionu NOW-AK „Gustaw". Zginął w połowie sierpnia w starciach na ul. Grzybowskiej. Gasparoux bił się na Mokotowie, zasłynął z szaleńczych pomysłów, jak odwracanie uwagi Niemców, spacerując z parasolką, czy pojedynek z niemieckim oficerem.
Ali był z Nigerii, ale jeszcze dalej do domu miał Australijczyk Walter Edward Smith. Uciekł z niewoli, po czym szedł z Pomorza, aż idąc wzdłuż torów kolejowych, doszedł do Warszawy, gdzie w jednej z knajp trafił na ludzi z konspiracji. Opiekował się nim... „Lenin" – taki pseudonim miał kapral podchorąży Jerzy Ukleja z batalionu ochrony sztabu „Baszta".
M.T.: W odpowiednim przedstawieniu Ziem Odzyskanych pomagali Panu koledzy po fachu – Tomasz Duszyński i Mieczysław Gorzka. Jak to zatem jest z autorami kryminałów – bardziej współpraca czy jednak rywalizacja?
G.K.: Jedno i drugie. Każdy chce, żeby jego powieści były najlepsze. Na pewno sprzyja temu konkurencja, szczególna konkurencja, bo jesteśmy także czytelnikami naszych książek i kumplujemy się. Tomek Duszyński oprowadził mnie po swoim „Glatzu", a później była rewizyta w Warszawie. Z kolei Mietek Gorzka uświadomił mnie, że wątek, który miał być dla mnie finałowym, poruszony został przez innego z pisarzy i tym samym uratował mnie przed nieświadomym plagiatem. Jestem też w stałym kontakcie z Ryśkiem Ćwirlejem i Krzysztofem Bochusem oraz z kolegami z radiowych czasów, a dziś pisarzami książek historycznych Michałem Wójcikiem i Emilem Maratem. Sądzę, że dla nas wszystkich jest to sprawą naturalną, mamy często tych samych czytelników, ludzi, którzy czytają wiele książek rocznie, więc często stoimy obok siebie na półkach, uzupełniając się wzajemnie.
M.T.: W zakończeniu Odzyskanego 46 próżno szukać zapowiedzi kolejnej części rozgrywającej się w 1947 r. Czy to już koniec pisania o warszawskim komisarzu Wincentym Rybskim i jego kolegach?
G.K.: Na pewno zakończył się pewien etap, zamknięta została trylogia Na zgliszczach świata, ale przecież do trzech tomów Śmierci frajerom wróciłem po kilku latach, dokładając w ubiegłym roku tom czwarty, a wkrótce ukaże się piąty. Historia Heńka Wcisły i jeszcze jeden projekt pochłonęły mnie w najbliższym czasie, ale dla tych z państwa, którzy nie czytali wszystkich moich powieści, a którzy postać Rybskiego polubili, mam dobrą wiadomość. Wincenty Rybski, Tomasz Jung, Aleksandra Fuchs oraz teść Zygi Młodszego Zygmunt Stolarczyk są ważnymi postaciami trylogii o komisarzu Strasburgerze – Pogromca grzeszników, Śledztwo ostatniej szansy i Śmierć z ogłoszenia. Być może Wincenty Rybski pojawi się w którejś z części serii Śmierć frajerom, w której znaczącą postacią jest Mieczysław Kosiorek.
Grzegorz Kalinowski – dziennikarz, sprawozdawca sportowy, dokumentalista, pisarz. Nominowany do nagrody Telekamery „Tele Tygodnia", Wielkiego Kalibru, laureat Złotego POCISKU w kategorii najlepsza seria kryminalna.